Każde miasto ma wiele twarzy. Te, które pokazuje turystom i te, które zobaczyć może tylko wnikliwy obserwator, choć zazwyczaj dobrze znają je mieszkańcy. Gdy trafiam w nowe miejsce nigdy nie chodzę tylko szlakami z przewodników. Zaglądam w podwórza, gdzie toczy się prawdziwe życie miasta, wchodzę w boczne uliczki, na które nigdy nie wjechał wehikuł z kamerami Google Street, sprawdzam zaułki i staram się dotrzeć wszędzie tam, gdzie tylko można. Lubię poczuć klimat odwiedzanego miejsca, nawet jeśli okazuje się niezbyt przyjemny.
Limassol to miasto wielu twarzy, a może jednak jednej, tylko z grubą warstwą pudru, który skończył się nim nakładająca go kosmetyczka zdołała pokryć wszystkie miejsca, które tego wymagały. Przypomina nieco Polskę lat transformacji, taką z brudnymi ulicami, odpadającym z budynków tynkiem i różnymi koszmarkami budowlanymi. Tą Polskę, sprzed kilkudziesięciu lat, której symbolem dla mnie były walające się po podwórkach i chodnikach przy domach przepełnione śmietniki, chodniki wiecznie chaotycznie zastawione samochodami i niszczejące wraki starych pojazdów na osiedlach.
Taki właśnie jest Limassol. Na starym mieście zobaczymy kilka pięknych uliczek urządzonych w stylu śródziemnomorskim, zastawionych kawiarnianymi ogródkami ze stolikami pod pergolami oplecionymi winoroślami. Kilka przecznic dalej możemy poczuć się jak w niebezpiecznych przestrzeniach miast bliskiego wschodu, oglądając dzikie place, niesprzątane ulice, w zaułki pokryte graffiti.
Jest jeszcze port i marina, która urządzona z rozmachem, wygląda podobnie jak w innych miastach, z tym, że wiele obiektów komercyjnych przy ciągnących się na poziomie +1 widokowych pomostach jest opuszczonych.
Problem zrujnowanych czy porzuconych budynków nie jest tu zresztą jednostkowy. Podróżując główną linią autobusową biegnącą wzdłuż wybrzeża co chwilę mijałem budynki byłych hoteli czy restauracji mogących konkurować swym stanem ze słynnym krakowskim motelem przy ul. Ujastek.
Z chaosu urbanistycznego wyłaniają się za to nowe obiekty – w większości jeszcze nieukończone. Budowane w przypadkowych lokalizacjach miejscowe drapacze chmur, przyszłe hotele dla gości z najzasobniejszym portfelem.
Nie mogę powiedzieć, że miasto Limassol mi się nie podoba. Jest interesujące. Ale także irytujące tym, że w sumie niewiele potrzeba byłoby do tego, by było to miasto zadbane, czyste, ładne nie tylko w obrębie kilku najstarszych ulic i to jedynie z wierzchu.