Niezwykłe Muzeum Motoryzacji

Wiele aspektów pobytu w Limassol przynosi mi mieszane uczucia. Wspominałem o tym w poprzednich wpisach. Dziś będzie o doświadczeniach, które miały zdecydowanie dobre zakończenie.

Postanowiłem odwiedzić kolejne muzeum w tym mieście, leżące dość daleko od Starego Miasta, a jeszcze dalej od mojego miejsca zakwaterowania: Historic and Classic Motor Museum in Cyprus. Jego założycielem jest Dimi Mavropoulos, taki cypryjski Sobiesław Zasada – weteran międzynarodowych i lokalnych wyścigów rajdowych. Swoje marzenie o pierwszym na Cyprze Muzeum samochodów klasycznych i historycznych udało mu się zrealizować w 2014 roku. Na 3500 metrów kwadratowych ogromnej hali zgromadził mnóstwo samochodów z różnych lat, a także sporo innych eksponatów związanych z motoryzacją. Znajdziemy tam amerykańskie krążowniki szos, brytyjskie Rolls-Royce’y, czy też radziecką Wołgę. Starsze pokolenie Polaków niewątpliwie wzruszy „Maluch”. Jest nawet Daimler Ferret – brytyjski samochód pancerny produkowany w latach 1952-1971.

Jak już wspominałem, komunikacja na Cyprze jest mocno specyficzna. Jadąc do muzeum próbowałem korzystać z aplikacji, która ma m.in. podawać czas do przyjazdu autobusu. Niestety jak przypuszczałem nie podaje ona prawdziwych czasów. Autobus był już na przystanku, gdy według niej miał pojawić się dopiero za dwie minuty. Nie podała też pomimo funkcji „najbliższe przystanki”, że zbliżam się do tego, na którym powinienem wysiąść. Efektem tej skomplikowanej podróży, której finał odbywałem pieszo, gdyż zajechałem za daleko, był fakt dotarcia do muzeum prawie o 17.00, 5 minut przed zamknięciem. Postanowiłem jednak wejść. Przywitałem się i powiedziałem, że wiem, iż muzeum jest już zamknięte, ale skoro już jechałem tu tak długo postanowiłem przynajmniej się rozejrzeć. Jakież było moje zdumienie, gdy pracownicy odpowiedzieli, że owszem, właśnie zamykają, ale skoro już przyjechałem chętnie poczekają aż je zwiedzę. Kupiłem zatem bilet i poszedłem oglądać eksponaty. Gdy skończyłem po prawie godzinie i wróciłem do recepcji, nikt mnie nie poganiał, ani nie „patrzył wilkiem”. Wręcz przeciwnie – starszy pan, który ze mną został zaproponował, żebyśmy jeszcze się wrócili do hali to chętnie zrobi mi kilka zdjęć przy eksponatach, bo jednak selfie to nie to samo. To nie był jak się okazało koniec miłych zaskoczeń ze strony muzealnego personelu. Opiekun ekspozycji stwierdził, że doskonale wie jak zły jest tu dojazd komunikacją publiczną, więc wracając do domu chętnie podrzuci mnie swoim samochodem do centrum. Po drodze pogadaliśmy o mojej Skodzie Felicji, bo na wystawie mieli taką, tylko w unikatowej wersji pick-up „lifeguard”.

To było naprawdę świetne muzeum. Ekspozycja bardzo interesująca, ale gdy nazwy wszystkich ekscytujących eksponatów ulecą mi już z głowy jednego na pewno nie zapomnę: fantastycznych ludzi, którzy mnie tam przywitali, byli twarzą i tworzyli atmosferę tego muzeum. Bo w każdej instytucji kultury najważniejsi są właśnie ludzie.

muzeum z zewnątrz
hala
chewrolette