tekst i obrazki: Anna Czarnota-Borys
Gdy drugiego dnia zjawiam się w bibliotece mam wrażenie jakbym od dawna tu pracowała. Dlatego
bez problemu włączam się w tzw. morning routine, czyli codzienne poranne obowiązki bibliotekarzy.
Wspólnie rozdzielamy książki, które zostały zwrócone, gdy biblioteka była nieczynna, a następnie z
powrotem włączamy je do księgozbioru (w Norwegii też obowiązuje układ dziesiętny, tylko nieco
bardziej szczegółowy, co oznacza więcej cyfr w opisie), szukamy zamówionych książek oraz
porządkujemy księgozbiór na półkach. Podczas tego ostatniego zajęcia znów znajduję polski akcent –
kilka książek napisanych przez polską noblistkę Olgę Tokarczuk i przetłumaczonych na norweski.
Potem zasłużona przerwa na lunch, a po niej – tym razem pod okiem Vegarda – zajmuję się
przygotowywaniem książek do wprowadzenia do księgozbioru. Trzeba je opieczętować, zafoliować
oraz wkleić pasek zabezpieczający. Ręce mi trochę drżą, ale daję radę. Cieszę się, że pozostanie tu po
mnie jakiś ślad.
Czas zleciał błyskawicznie i nadchodzi czas pożegnania. Po południu wyruszam do kolej miejscowości i
kolejnej biblioteki. Czeka na mnie Gjovik.