Larnaca

Larnaca leży tylko około 60 km od Limassolu, a jednak to zupełnie inne miasto, z innym duchem. Zresztą słowo „tylko” jest tu może średnio na miejscu. W skali cypryjskiej, to tak jak dla nas Mazury: niby jeszcze nie koniec Świata, ale pół kraju trzeba pokonać. Na marginesie – Cypryjczycy nie mogą się nadziwić, gdy mówię, że Kraków leży zaledwie 100 km od gór. Dla nich to odległość niebezpiecznie bliska maksimum tego, co pokonać można drogą lądową.

Myślę, że napiszę o tym osobno, ale Limassol to miasto wybitnie rosyjskie. Tu wszędzie jest Rosja i Rosjanie: rosyjskie sklepy, restauracje, kluby. Niektóre z nich nawet nie wysilają się na grecką wersję szyldu. Na ulicach słychać głównie rosyjski. Oznaki solidarności z narodem ukraińskim przyjmowane są tu często z niechęcią, a nawet z wrogimi spojrzeniami. Larnaca jest zupełnie inna. Na ulicach rozbrzmiewają wszystkie języki świata, w tym też bardzo często polski. Usługi w znacznie większym stopniu ukierunkowane są na klienta międzynarodowego. W powietrzu czuć otwartość i naturalność. I chyba coś jakby z Krakowa – wolniejsze tempo i brak napięcia – tak wśród mieszkańców jak i turystów. Kilka ulic od najważniejszych zabytków też nie jest najpiękniej, widać, że ludzie nie są tu bardzo bogaci i często żyją w średnich warunkach, ale nie ma tej dostrzeżonej przeze mnie w Limassol fałszywej fasadowości zabudowy. Choć może to tylko moje subiektywne odczucia.

Przystanek końcowy autobusu jest tuż przy plaży. Obok, na promenadzie przywitał mnie mały marynistyczny pomnik, dar miasta Odessa, obecnie symbolizujący solidarność mieszkańców Larnaki z Ukrainą. Mała rzecz, a jednak nie do pomyślenia w zsowietyzowanym Limassolu.

Tuż obok znajduje się jeden z najważniejszych zabytków miasta: Zamek w Larnace, który jak się szacuje zbudowany został w pierwotnym kształcie w trakcie panowania króla Jakuba I Cypryjskiego (1382-1398). Jest to nieduża budowla, bardziej przypominająca nadbrzeżny fort strzegący wejścia do portu, co nie jest przypadkiem, bo w swej bujnej historii przez chwilę i taką rolę pełnił. Obecnie, na dziedzińcu odbywają się imprezy kulturalne, natomiast z wałów zobaczyć można kawałek miasta. W obiekcie zlokalizowane jest też niewielkie muzeum, które (o ile sam zamek jest dobrze utrzymany) swym stanem wzbudziło we mnie wręcz grozę. Nie wspomnę już o grubej warstwie kurzu na eksponatach w gablotach, ale opisy licznych fotografii były wręcz zjedzone, nie nadgryzione, przez ząb czasu, czemu nie można się dziwić, ponieważ bez trudu rozpoznałem charakterystyczną czcionkę edytora tekstowego TAG, powszechnie używanego w pierwszej połowie lat ’90 ubiegłego wieku. Można zatem rzec, że same opisy eksponatów też już stanowiły, same w sobie, historyczne zbiory muzeum.

Tuż obok Zamku znajduje się meczet Djemi Kabir, którego powstanie (na marginesie – jako świątynia katolicka) datuje się na XVI w. Meczet dalej funkcjonuje, ale można też go zwiedzać. Jak wszyscy zwiedzający, co w meczecie naturalne, musiałem zdjąć buty, a dodatkowo zostałem wyposażony we wdzianko zakładane na własne ubranie, które krojem przypominało szlafrok, a wyglądałem w nim bardziej jak Obi Wan Kenobi w najlepszych czasach, niż skromny muzułmanin. Cieszę się jednak, że mogłem odwiedzić ten obiekt.

Po przejściu kilkoma wąskimi uliczkami, przy których zobaczyłem m.in. sklepy ze starociami i wykonywanym na miejscu cypryjskim rękodziełem, a nie pamiątkami rodem z Chin, doszedłem do słynnej średniowiecznej cerkwi św. Lazarza. Warto było zajrzeć do środka by podziwiać jaj bogato zdobione wnętrze. Przed wejściem, podobnie jak w meczecie, do dyspozycji turystów oddawane były stroje zwiedzaniowe, tym razem jedynie na dolne partie ciała. Były one tym razem czymś na kształt wyposażenia uczestników znanego telewizyjnego turnieju kulinarnego.

Niestety Muzeum Medycyny, kolejny punkt z planu, okazało się być otwarte w jakiś bardzo niepraktycznych godzinach i nie mogłem zwiedzić jego kolekcji, za to z przyjemnością udałem się dalej, do Muzeum Archeologicznego.

Przyjemnym zaskoczeniem był fakt, że wejście do Muzeum Archeologicznego jest biletowane, ale bezpłatne. Obiekt, co widać było od razu musiał niedawno przejść gruntowną modernizację i był bardzo zadbany. W gablotach oglądać można artefakty obrazujące bogatą historię wyspy. Nieco większe obiekty, można też zobaczyć w ogrodzie otaczającym muzeum. Ekspozycja jest nowa (ekspozycja – a nie zbiory oczywiście), interesująca i warto było się tam wybrać.

Poza ogólnym zwiedzaniem miasta postanowiłem jeszcze wzmocnić siły w tradycyjnej, cypryjskiej tawernie, wybierając sławną i obleganą przez turystów Militzis Traditional Tavern. Przyznam, że daniem o nazwie „Tavas”, składającym się z kawałków mięsa jagnięcego i wołowego, przyrządzanych w piekarniku z ziemniakami, cebulą, pomidorami i przyprawami nie byłem zachwycony. Ot, zwykłe gotowane ziemniaki i trochę żylaste mięso, ze śladami pozostałych składników, a wszystko niestety mdłe i nie mające jakiegoś szczególnego smaku. Raczej zatem nie polecam tego ponoć znanego lokalu.

Mimo nienajlepszych wrażeń kulinarnych i dość problematycznego powrotu do Limassol, co jest zupełnie odrębnym tematem, Larnaca pokazała mi Cypr od tej lepszej strony. To był bardzo udany dzień pełen interesujących doświadczeń.

P.S. W Larnace jest żółty piasek na plaży. W Limassol tylko czarny.

Zamek
Zamek
tekst
widok
meczet
ulica
sklep
cerkiew
fatruchy
ulica
ulica
obiad